Aujourd'hui c'est vendredi, 19 avril 2024
Lecture
Gazeta parafialna

Une théologie

Żywoty Świętych wspominanych w okresie Bożego Narodzenia

Opracowała: Joanna Żerdzińska
Jezus w łonie Matki
Jezus Dziecię
Jezus Młodzieniec
Jezus Nauczyciel

To Jezus Bóg Człowiek,
więc zdany na Boga i Człowieka
Skoro żył tu na ziemi wśród ludzi,
wśród dobra i zła
pogody i niepogody
potrzebował przyjaciół jak my wszyscy,
potrzebował kogoś, kto wyciągnie rękę, kto się uśmiechnie ze zrozumieniem,
kogoś kto wesprze,
w końcu kogoś kto się Go nie wyprze.
Oto opowieść o ludziach z czasów Chrystusa,
którzy mieli to szczęście dla Niego żyć
albo dla niego zgasnąć.
Starodawny styl, zaczerpnięty z Żywotów Świętych Pańskich z 1908,
nadaje jej baśniowy posmak,
ale to wszystko, choć za górami i lasami,
zdarzyło się naprawdę,

Święty Józef

był pierwszym ziemskim opiekunem Jezusa. Pochodził z rodziny królewskiej. Ewangelia wywodzi jego rodowód od Abrahama aż do Dawida króla, a od Dawida aż do Jakuba, ojca Józefa. Ponieważ Pan Bóg w niezbadanych wyrokach swoich odjął berło od domu dawidowego, przeto rodzina, z której pochodził, zeszła do stan rzemieślniczego. Jako tedy syn ubogiego rękodzielnika urodził się św. Józef w Betlejem, niedaleko Jerozolimy. Powiadają, że wyśmiewany ze swej pobożności przez braci, opuścił dom rodzicielski. Między cnotami, którymi jaśniał, pierwsze miejsce zajmowała bezsprzecznie anielska czystość. Idąc za natchnieniem bożym pojął za żonę Maryję, ubogą, młodziutką panienkę, znaną ze swej pobożności. Ta już jako dziecko uczyniła ślub czystości. Święci małżonkowie postanowili żyć jak brat i siostra, w dozgonnym dziewictwie.

Kiedy więc Józef, nie znając Bożych tajemnic, spostrzegł, że Jego oblubienica spodziewa się potomka, zasmucił się bardzo. Aby nie być wobec prawa żydowskiego wspólnikiem Maryi, postanowił ją opuścić. W tej bezradności pocieszył go Anioł, który pokazał mu się we śnie i rzekł do niego: Nie bój się przyjąć Maryi, albowiem co się w niej urodziło, jest z Ducha Świętego. Jakąż czcią otaczał potem tę przedziwną panienkę, która w żywocie swem nosiła Pana nieba i ziemi. A któż opisze radość jego, gdy mógł pierwszy powitać w nowonarodzonem dzieciątku Zbawiciela Boga Człowieka. On to pierwszy wziął Jezusa na ręce i przyciskał do serca. A potem, ilekroć nieszczęścia grożą temu dziecięciu, tyle razy posłuszny rozkazom objawień Bożych i własnego sumienia, stara się ominąć i usunąć niebezpieczeństwa. To ucieka z Egiptu przed siepaczami Heroda, to wracając do ojczyzny, omija Betlejem. Gdy ów Boży Chłopiec zginął w tłumie pielgrzymów, z jakąż to boleścią szukał go przez trzy dni, szukał, aż go nie odnalazł.

To wiemy o Józefie z opowiadania świętych Ewangelistów. Podanie dopowiada, że św. Józef umarł dnia 19 marca, mając lat 70, na ręku Jezusa, w obecności swej oblubienicy, Przenajświętszej Maryi. Dlatego czci też Kościół Boży św. Józefa jako patrona dobrej śmierci. Pobożna legenda mówi, że św. Józef, cudownie wskrzeszony przy Zmartwychwstaniu Pana Jezusa, z duszą i ciałem został wzięty do nieba.


Młodziankowie betlejemscy

byli rówieśnikami Jezusa. Byt ich był nieodłącznie związany z obecnością Chrystusa na ziemi. Tak naprawdę ich los miał być w zamyśle pierwszej głowy w królestwie ziemskim udziałem samego Jezusa. Groźba spełnienia proroctwa Jakubowego, że przyjdzie Zbawiciel świata, gdy berło utraci Juda, sprawiła, że czuł się niepewnym władzy dzierżonej nijaki Król Herod Wielki. Śmiercią najprzedniejszych Izraelitów chciał zabezpieczyć swoje panowanie. Rzeź więc krwawą urządził pomiędzy nieprzychylnymi sobie faryzeuszami, na śmierć skazywał ulubionych swych dworzan, zabić kazał synów Aleksandra i Aristobula, a później i następcę tronu Antipatra, swej krwiożerczości poświęcił nawet własną żonę Maryannę. Człowieka, takiego jak Herod, wieść przyniesiona przez Mędrców ze Wschodu, że ot narodził się król żydowski musiała przerazić. Pełen przebiegłej obłudy nakazał Mędrcom, by gdy odnajdą Jezusa, oznajmili mu, gdzie się dziecię znajduje. Dojrzewał w nim podstępny zamysł, by dzieciątko niepostrzeżenie pochwycić i usunąć. Stanął do walki człowiek z Bogiem; zapomniał, że Bóg ma środki dostateczne, aby przeprowadzić swe wielkie cele. Pouczył objawieniem Mędrców by wracali do swej ojczyzny inną drogą, przez anioła Swego wezwał we śnie św. Józefa by niezwłocznie uciekał do Egiptu. Nie cofnął się tedy Herod przed otwartym gwałtem, jednie droga bezwzględnej rzezi zdawała mu się najpewniejsza, aby zabezpieczyć sobie dalsze panowanie.

Już za chwilę krew płynęła niewinna. Rozkazał bowiem Herod pozabijać w Betlejem i okolicy wszystkich chłopców aż do dwóch lat. Obliczył sobie, że w ten sposób najpewniej zgładzi swego do tronu współzawodnika, bo od czasu gwiazdy, która się była Mędrcom na wschodzie ukazała, aż do ich przybycia najwięcej mogły były upłynąć dwa lata. Rozkaz ograniczał rzeź na Betlejem i okolice, stąd też ofiarą Heroda nie padło może więcej jak około dwudziestu chłopców. Niektórzy rzeź rozszerzają na kilkanaście i więcej miejscowości. Ci mówią o tysiącach ofiar niewinnych. Podobnież z rąk siepaczy królewskich zginać miał własny syn króla Heroda. Wszystkie te dzieci, ile ich było i czyimikolwiek były synami umarły na chwałę Chrystusa; były pierwocinami męczenników.


Św. Szczepan

pił z kielicha cierpień nie tylko ciałem, ale i duchem. Gdzie się urodził i jakich miał rodziców, nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że był młodzieńcem pełnym żywej wiary, potężnej wymowy i gorącej miłości ku Jezusowi. Już w pierwszym roku po Zesłaniu Ducha Świętego wsławił się zapałem w sprawach wiary. Sprawując urząd diakona, zajmował się głównie jałmużnami wiernych, ale równocześnie pomagał apostołom w nauczaniu ewangelii. Miał dwie cnoty niezbędne u każdego sługi Bożego: mądrość i męstwo. Był mądry, bo sprawował swój urząd pożytecznie, złych rad nie słuchał, a kłamstwem oszukać się nie pozwolił. Był mężny, bo nie dał się oszukać żadnej mocy świeckiej tam, gdzie chodziło o chwałę Bożą i zbawienie bliźnich. Wreszcie obdarzył go Pan Bóg wielką łaską czynienia cudów. Skoro lud zapalony potęgą jego świadectwa gromadnie przechodził w szeregi chrześcijan, Żydzi postanowili pogrzebać tę praktykę. Chcąc zawstydzić jego i wszystkich wyznawców Jezusa Nazareńskiego, umyślili wezwać młodego diakona na ustną rozprawę i wykazać mu przebiegłym rozumowaniem błąd jaki lub omyłkę. Do wspólnej szermierki przeciwko św. Szczepanowi zebrali się najsławniejsi nauczyciele i rabini. Zaczęli wywody swe bardzo przebiegle, rozprawiali zaciekle, lecz wobec mądrości Ducha Świętego, który przemawiał przez św. Szczepana, musieli niebawem zamilknąć i dysputę uznać za przegraną. Przekupili więc fałszywych świadków, którzy orzekli, jakoby słyszeli Szczepana bluźniącego przeciwko Mojżeszowi i samemu Panu Bogu. Powstało stąd ogromne oburzenie wśród ludu i kapłanów. Tłum porwał Szczepana i zawlókł przed Najwyższą Radę, by się wytłumaczył z czynionych mu zarzutów. Wszyscy obecni patrzyli teraz na twarz diakona, lecz wbrew wszelkiemu oczekiwaniu jego oblicze przybrało wyraz tak przedziwnej jasności i niewinności, że wszyscy patrzyli nań jak na Anioła Bożego. Że był niewinny przekonał wszystkich długą mową obronną, w której z dziwną bystrością umysłu i znajomością Pisma Świętego zbija wszystkie uczynione mu zarzuty. Nie oszczędził Żydom surowego zgromienia, dlatego czując, że padnie ofiarą ich nienawiści, podniósł oczy swe ku niebu, by uprosić sobie pomoc Boską do bliskiej walki. W tej chwili ujrzał chwałę Bożą i Jezusa stojącego na prawicy Boga Ojca. Gdy z radością oznajmił o swoim widzeniu, powstał zgiełk nieopisany. Żydzi jednomyślnie rzucili się na Szczepana jak wilki drapieżne na jagnię, porwali go i wywlekli za miasto, by go jako bluźniercę ukamieniować. Fałszywi świadkowie, którzy wedle praw musieli rzucić pierwsze kamienie, zdjęli szaty swoje, aby tym swobodniej wykonać okrutne dzieło. Święty Szczepan stał zrazu nieruchomie wśród gradu kamieni i wzywał Jezusa, za którego ginął śmiercią męczeńską: "Panie Jezu, przyjm ducha mego". Po czym przyklęknął i zawołał głosem potężnym: "Panie, nie poczytuj im tego grzechu". Ledwie to wypowiedział, gdy wyzionął ducha, a było to około roku 34.


Św. Jan Apostoł

żył zdecydowanie najdłużej spośród uczniów Jezusa. Pochodził z małej mieściny galilejskiej. Ojcem jego był rybak Zebedeusz, stąd jedyne dziedzictwo, które po nim posiadł, to jego rzemiosło. Mógł też pisać o nim w Dziejach Apostolskich św. Łukasz, że był prostaczkiem bez nauki. Na Jezusa zwrócił mu uwagę św. Jan Chrzciciel słowami: "Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata" Wtedy to św. Jan uwierzył w Zbawiciela: Jezus zaś powołał go na ucznia wraz z bratem Jakubem, kiedy naprawiali z ojcem stare sieci nad jeziorem Genezaret. Bez wahania porzucił te sieci, łódź, starego ojca, dom rodzicielski, podobno i oblubienicę. Nie oglądając się wstecz poszedł za Chrystusem. Wiekiem był najmłodszy z Apostołów, ale największą cieszył się miłością Zbawiciela. Przyczynę tej szczególnej miłości Jezusowej upatrują Ojcowie św. w tym, że Jan św., obok innych cnót apostolskich, aż do śmierci dochował panieńskiej czystości. Jak nam Ewangelia św. świadczy, zaliczał Pan Jezus św. Jana do najzaufańszych Swych apostołów i przypuszczał do oglądania tajemnic nadzwyczajnych. On to patrzył na ono dziwne Przemienienie Pańskie na górze Tabor: on był obecny przy wskrzeszeniu córki Jaira i przy modlitwie Jezusa w Ogrójcu. Jan św. doznał nadto od Zbawiciela dowodów zupełnie wyjątkowej miłości i przywiązania. I tak spoczywał przy Ostatniej Wieczerzy na piersiach Mistrza Boskiego, Janowi też powierzył Syn Boży na krzyżu to, co miał na ziemi najdroższego i najmilszego - Swą Matkę w opiekę. Własną Matkę dał mu za matkę, a polecając go Maryi jako syna, uczynił siebie niejako jego bratem. Albert Wielki powiada wprost, że dlatego miłował Chrystus najwięcej Jana, ponieważ on najwięcej spośród apostołów kochał Jego. Jako jedyny szedł za ukochanym mistrzem aż do domu Kajfasza, mimo że go tam znali, bo sprzedawał ryby dla dworu arcykapłana, a potem wytrwał przy Jezusie aż do końca. Był Jan świadkiem Zmartwychwstania Pańskiego, po czem widział jeszcze kilkakrotnie Zbawiciela, a na Zielone Świątki odebrał osobliwe dary Ducha Świętego. Niedługo potem dostąpił razem z Piotrem tej wielkiej łaski, że pierwszy dla Chrystusa cierpiał prześladowanie. Za uzdrowienie chorego i naukę o Chrystusie wtrącony został do więzienia. Uwolniony, wbrew zakazom, nawracał słowem i czynem tysiące pogan. Niejakim tego świadectwem są biskupstwa, które miał pozakładać po wszystkich znaczniejszych miastach Azji Mniejszej. Sława jego apostolskiej działalności rozniosła się tak bardzo po świecie, że cesarz Domicyan, kiedy wznowił prześladowanie chrześcijan, rozkazał dostawić do Rzymu Jana, wówczas starca osiemdziesięciopięcioletniego, jako pierwszego wśród chrześcijan w Azji. Skoro Jana przywieziono do Rzymu, kazał mu się cesarz ofiarować bogom. Odmówiwszy, skazany został najpierw na okrutne biczowanie, a potem na śmierć w gorącym oleju. Ogień i war nie wyrządził jednakże św. apostołowi najmniejszej szkody, owszem, wyszedł on z kotła silniejszym i zdrowszym. By nie głosił wśród ludu nauki o Chrystusie, wysłany został na wygnanie na odludną wysepkę Patmos do ciężkich robót niewolniczych. To tutaj św. Jan przeżył wiele tajemniczych objawień, które z rozkazu Boskiego spisał w księgę, zwaną Apokalipsą. W księdze tej kreśli dzieje kościoła w czasie i wieczności. Już uwolniony mocą postanowienia nowego władcy napisał Jan św. swoją Ewangelię. Uczynił to przeciwko pewnemu heretykowi imieniem Cerynt, który głosił, że Chrystus nie był synem Bożym i nie jest równym Bogu Ojcu. Poza tym wzbogacił jeszcze Jan Pismo Św. wspaniałymi listami. Wśród ciągłej pracy, pisania, nauczania, wśród różnych przykrości upłynęło mu znowu dziesięć lat życia. Był już tak osłabiony, że do kościoła trzeba go było zanosić. Nie mogąc głosić długich kazań powtarzał często te słowa: "Dziateczki, miłujcie się. Dlaczego? Bo taki jest rozkaz pański, a kto tylko tego przestrzega, czyni dosyć". Dla rozrywki trzymał Jan podobno pod koniec życia oswojoną kuropatwę. Gdy ktoś wskutek tego wyraził zdziwienie, odrzekł mu Jan: "Podobnie jak łuk zawsze napięty traci siłę, tak samo duch zajęty bezustannie myślami poważnymi". Zabrał go nareszcie Pan Jezus do chwały swojej około roku 104. Nie stało się to wcale wtedy, kiedy pewien heretyk podał mu kielich napełniony trucizną. Jan uczynił nad nim znak krzyża św., a trucizna tak jak i olej wrzący wcale mu nie zaszkodziła. Może dlatego, że tak bardzo Pańskie Oko Jana strzegło, przeżył wszystkich z apostołów.


Lectures 32964 fois

13, (4) 1999 - Boże Narodzenie



Copyright 2003-2024 © Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri i parafia pw. NMP Matki Kościoła w Poznaniu
stat4u
Kalendarz
Czytania
Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri - Poznań