Today is Thursday, 28 March 2024
Lection
Gazeta parafialna

Journeys

Spotkanie Młodych Taize (Warszawa 1999/2000)

Katarzyna Durska

Taize - mała wioska na południu Francji w Burgundii. Jeszcze pół wieku temu mało kto słyszał o tej maleńkiej wsi. Dziś jest znana na całym świecie i wszystkim kojarzy się z pokojem i pojednaniem. To tam w 1940 r. brat Roger założył Wspólnotę, która obecnie liczy ok. 100 braci z 25 krajów, i to do Taize każdego lata tysiące młodych ludzi z całego świata przybywa szukać Boga, sensu życia, wspólnie się modlić, poznawać rówieśników z najdalszych zakątków świata, zaprzyjaźniać się.

Brat Roger nie poprzestał jednak na organizowaniu spotkań w Taize. Od 40 lat młodzież z całej Europy zjeżdża się do jednego z większych miast kontynentu. Takie spotkania odbywają się zawsze na przełomie roku i są częścią tzw. "Pielgrzymki Zaufania przez Ziemię".

W tym roku Warszawa była gospodarzem Spotkania Młodych. Co sprawiło, że 70 tys. młodych ludzi porzuciło najatrakcyjniejsze dni w roku(święta, sylwester), przytulne domowe zacisze, by w zamian znaleźć się w szarym polskim mieście, marznąć i cierpieć różne niewygody? Postanowiłam się przekonać.

Już w listopadzie zaczęły się przygotowania do kolejnego etapu Pielgrzymki. W kilku poznańskich parafiach odbywały się spotkania organizacyjne, na których można było się dowiedzieć, co to jest Taize i zapisać na wyjazd do Warszawy. Nie bardzo byłam jeszcze wtedy przekonana, czy robię dobrze, chcąc spędzić tego wyjątkowego sylwestra w stolicy, wśród tłumu obcych ludzi. Obawa ta nie zniknęła, nawet gdy już byłam w Warszawie. Przeraziła mnie wielkość tego miasta i gdyby nie grupa, z którą przyjechałam z Poznania, z pewnością zgubiłabym się. Razem dotarliśmy do punktu, gdzie następował podział przybyłych na parafie. Spaliśmy bowiem w domach mieszkańców Warszawy, którzy bardzo licznie otworzyli drzwi swoich mieszkań uczestnikom Spotkania. Dotarcie do "naszej" parafii nie było bardzo trudne, ponieważ cała stolica była znakomicie oznakowana, a w najważniejszych miejscach ustawione były punkty informacyjne przygotowane przez organizatorów. Gdy dołączyć do tego jeszcze wielką chęć pomocy mieszkańców Warszawy, wychodzi na to, że zgubienie się było prawie niemożliwe. W parafii, do której trafiliśmy, zostaliśmy przydzieleni do rodzin, a także wybraliśmy język, w którym chcieliśmy dyskutować podczas spotkań.

Gdy wreszcie strasznie zmęczona, ale szczęśliwa znalazłam się w domu moich gospodarzy, spotkało mnie tam wiele ciepła i życzliwości. Ludzie, u których mieszkałam wraz z koleżanką, przemeblowali nawet dom by uprzyjemnić nam życie. Do tej pory wspominam ich bardzo miło.

Następnego ranka spotkanie zaczęło się już w pełni. Rano szliśmy do swoich kościołów parafialnych, w których najpierw modliliśmy się wspólnie, a potem w grupach wielonarodowościowych dyskutowaliśmy na tematy zawarte w liście brata Rogera. Ja byłam w grupie ze Słowenami, Rumunami i Litwinami. Oprócz nich w parafii było mnóstwo Włochów i oczywiście Polaków. Potem udawaliśmy się do centrum miasta, gdzie spędzaliśmy resztę dnia. Można było zwiedzać Warszawę, uczestniczyć w warsztatach, w czasie których odbywały się spotkania ze znanymi osobistościami, usłyszeć o drogach do Boga ludzi, którzy dawali swoje świadectwo, a nawet pobawić się w rytmach muzyki z innych krajów.

Wszyscy tworzyli tam niesamowitą wspólnotę. W pociągu, którym dojeżdżałam do Warszawy, toczyły się niezapomniane dialogi. Nieważne, czy rozmawiało się z osobami, które się zna, czy nie, nieważne, jakiej kto był narodowości, wystarczyło tylko znać kilka słów po angielsku i umieć gestykulować, żeby dogadać się z każdym. Gdy ktoś wchodził do wagonu, witał się ze wszystkimi, to w odpowiedzi słyszał pozdrowienie, co najmniej w pięciu językach. Życie w autobusach wyglądało podobnie, zawsze wypełniał je śmiech, a nierzadko nawet śpiew. Zawsze też bez problemu można było odróżnić uczestników spotkania od zwykłych mieszkańców Warszawy.

Wieczorem schodziliśmy się na Agrykolę, na której ustawione były wielkie namioty. Tam wspólnie modliliśmy się, śpiewając kanony. Często zdarzało się, że każdy śpiewał pieśń w swoim ojczystym języku, ale zamiast szumu i chaosu tworzyła się piękna modlitwa wszystkich narodów. Bardzo przejmujący był też moment ciszy w trakcie czuwania. Ciszy tak doskonałej, że słychać było padający śnieg na dworze. Wtedy każdy mógł zastanowić się nad życiem. Właśnie wtedy, ściśnięta między jakimiś ludźmi, siedząc na twardej podłodze, zrozumiałam, po co tu jestem i po co są tu te wszystkie osoby. Nie potrafię nazwać, co wtedy czułam, ale tego uczucia spokoju, takiej pogodnej radości, bliskości Boga i innych ludzi nigdy nie zapomnę.

Wreszcie nadszedł upragniony sylwester, którego spędziliśmy w parafiach. O 12 w nocy składaliśmy sobie życzenia.(Spotkanie Młodych to jedyna okazja, żeby w ciągu pięciu minut usłyszeć życzenia noworoczne w tylu językach.)Potem wylegliśmy przed kościół i zaczęła się bitwa śnieżna, której efekt był taki, że po półgodzinie 200 bałwanów (uczestników wojny) było gotowych do dalszej zabawy, bo świętowanie dopiero się zaczęło. Teraz każdy z narodów prezentował swoje tradycyjne tańce, zabawy. Było przy tym mnóstwo śmiechu i bardzo trudno było zakończyć imprezę, bo każdy chciał się bawić dalej. Ale następnego ranka trzeba było już wyjeżdżać. Została jeszcze tylko wspólna msza św., ostatnie rozmowy, wymienianie adresów. Potem uroczysty obiad u rodziny, kolejne bardzo serdeczne pożegnanie i powrót do domu.

To były wspaniałe dni, wspaniali ludzie. Wiem jednak, że nawet najlepszy opis nie odda atmosfery i tego, co działo się w Warszawie. Zatem, jeżeli ktoś nadal nie wie, po co ludzie jeżdżą na Spotkania Młodych, powinien się na nie wybrać. Ja zaryzykowałam i nie żałuję, ty też nie pożałujesz.


Read 11991 times

14, (1) 2000 - Wielki Post



Copyright 2003-2024 © Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri i parafia pw. NMP Matki Kościoła w Poznaniu
stat4u
Kalendarz
Czytania
Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri - Poznań