Dziś jest Piątek, 29 marca 2024
Czytania
Gazeta parafialna

Wywiady

Rozmowa z ks. Zbigniewem Starczewskim COr.

Superiorem Kongreracji Oratorium św. Filipa Neri na Świętej Górze w Gostynin i Prokuratorem Federacji Polskiej Kongregacji Oratorium św. Filipa Neri.


"RODZINA PARAFIALANA": Jak został Ksiądz filipinem?

KS.SUPERIOR: Muszę powiedzieć, że nie byłem filipinem "z urodzenia", niejako od razu przeznaczonym do tej wspólnoty. Przede wszystkim byłem młodym człowiekiem otwartym na piękno, i to właśnie piękno Bazyliki Świętogórskiej bardzo silnie podziałało na mnie podczas pierwszego pobytu na Świętej Górze w 6 czy 7 klasie szkoły podstawowej. Trudno mi dziś powiedzieć, czy już wówczas myślałem o kapłaństwie. Od najmłodszych lat byłem związany z kościołem, z parafią, byłem ministrantem, ale początkowo podchodziłem do tego z dystansem. Świętogórskich Filipinów znałem z mojej parafii w Nowych Skalmierzycach, gdzie raz po raz przyjeżdżali z posługą kaznodziejską. Ja sam jak już wspomniałem przyjechałem po raz pierwszy na Świętą Górę chyba w klasie 7 na odbywające się tutaj dni skupienia. Następnie bywałem tu z prowadzonym w mojej parafii przez Panią Katechetkę zespołem śpiewaczym na zjazdach chórów dziecięcych i młodzieżowych. W czasie tych pobytów na niektórych mszach świętych śpiewałem, na innych służyłem czy czytałem lekcję. Poznałem wówczas kilku bardzo młodych jeszcze księży takich jak ks. Marian Gosa czy ks. Lucjan Pańkowski. Najbardziej jednak zaprzyjaźniłem się z seniorem kongregacji, Ojcem Stanisławem Szczerbińsktm, którego czasami odwiedzałem i z którym prowadziłem korespondencję. Na Świętą Górę przyjeżdżał ze mną również mój parafialny kolega Marian Brudzki, obecny proboszcz fary śremskiej, który był jeszcze większym pupilem Ojca Stanisława Szczerbińskiego niż ja. W taki sposób pozostawałem w stałym kontakcie ze Świętą Górą. Zarazem jednak utrzymywałem bliskie kontakty z Dominikanami, szczególnie z bardzo znanym, a już dziś niestety nieżyjącym o. Honoriuszem Kowalczykiem. Wprawdzie o tych kontaktach wiedział mój Proboszcz, ale czy to z powodu jakichś uprzedzeń do Dominikanów, czy z innych sam był przekonany, iż ja jestem predysponowany do zostania kapłanem diecezjalnym.


"R.P.": Do rozstrzygnięcia dojść musiało oczywiście po maturze.

KS. SUPERIOR: Tak, matura zmuszała do podjęcia ostatecznej decyzji. W moim przypadku doszło do tego kilka dni po egzaminach, gdy już miałem niemal świadectwo maturalne w kieszeni. W mojej parafii miał się wtedy właśnie odbyć zjazd koleżeński księży rocznika święconego w r. 1939, wśród których był mój ks. Proboszcz, jak i ks. Pawelczak, dzisiejszy infułat, a ówczesny rektor Seminarium Poznańskiego. W przeddzień zjazdu, dość późnym wieczorem pomagałem w przygotowaniu kościoła parafialnego na uroczystości.

Wtedy w zakrystii ksiądz Proboszcz, przekonany, że pójdę w jego ślady, zatrzymał mnie i powiedział: "słuchaj, jutro przyjeżdża rektor seminarium; będę chciał cię przedstawić". Ja mu na to: "a ja nie chcę". Ta odpowiedź go zaszokowała, więc zapytał dokąd chcę pójść, na co odparłem, że jeszcze nie wiem. I rzeczywiście nie wiedziałem, bo tak jakoś infantylnie podchodziłem do tego powiedzieć można szczegółowego wyboru między Filipinami a Dominikanami. Muszę jednak przyznać, że Dominikanie jakoś przerażali mnie swoją bielą, swoimi habitami, które wówczas wydawały mi się takie nieco archaiczne. I może dlatego, gdy ks. Proboszcz, wiedzący o moich kontaktach z Dominikanami, zapytał mnie wprost, czy chcę do nich wstąpić, odparłem "nie". Proboszcz przyjął to z ulgą, ale nie dał za wygraną, więc w końcu powiedziałem: "chcę iść na Świętą Górę". Na to usłyszałem: "tam możesz zawsze iść, oni tam ślubów nie składają, to możesz zawsze; zostań najpierw sługą diecezjalnym, a jak będziesz chciał, to później pójdziesz do Filipinów". "Księże Proboszczu, ja jednak wolałbym od razu pójść" a chcąc się usprawiedliwić powiedziałem, że z parafii pójdzie do seminarium diecezjalnego Maryś Brudzki, ów kolega, z którym jeździłem na Świętą Górę. Na to Proboszcz jeszcze bardziej się rozsierdził, bo miał wówczas jakąś niechęć do Marysia Brudzkiego i zagroził mi nawet, że nie wystawi opinii. Ostatecznie jednak opinię wystawił, tak iż l sierpnia 1968 roku rozpocząłem czas nowicjatu, a później studia teologiczne w Tarnowie. Tak się rozpoczęło moje kroczenie, czy może raczej raczkowanie, ku Filipinom.


"R.P.": Z tego wynika, iż wybór wspólnoty filipińskiej był w jakiejś mierze przypadkowy. Czy bliższe poznanie zgromadzenia przyniosło potwierdzenie tego wyboru?

KS.SUPERIOR: To potwierdzenie przyszło bardzo szybko, bo już wtedy, gdy brałem z parafii metrykę chrztu, którą miałem przedstawić w Zgromadzeniu. Zauważyłem wtedy, iż zostałem włączony do Kościoła katolickiego przez chrzest właśnie w dzień św. Filipa, 26 maja. Potraktowałem to jako potwierdzenie, czy nawet zewnętrzny znak, że powinienem być tutaj. Co do przesłanek mojego wyboru, to rzeczywiście przede wszystkim urzekło mnie piękno Świętogórskiego Sanktuarium, Bazyliki. Na drugim miejscu muszę stwierdzić, iż choć słabo znałem jeszcze struktury filipińskie, to wiedziałem jedno, że tam, gdzie się wstępuje ma się prawo pozostać zgodnie z zasadą "stabilitas loci". Ta zasada jakoś bardzo mi odpowiadała, ponieważ zawsze ceniłem wartość ogniska rodzinnego, tego stałego, systematycznego budowania wspólnoty. Z czasem poznanie struktur prawnych, czy życia ascetycznego, duchowego Oratorium tym bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że dokonałem dobrego wyboru, że tu jest moje miejsce. I gdyby przyszło mi jeszcze raz wybierać, wybrałbym bez wahania Oratorium św. Filipa.


"R.P.": A jak wyglądała droga kapłańska Księdza Superiora?

KS. SUPERIOR: Zostałem wyświęcony w 1974 roku, i szybko jak mówią niektórzy zostałem zdeprawowany przez urząd przełożeństwa, który pełnię we wspólnocie świętogórskiej od 1976 roku. Moje radosne kapłańskie dzieciństwo trwało więc dość krótko, bo półtora roku, po czym przez sześć lat pełniłem funkcję wicesuperiora przy wieloletnim przełożonym wspólnoty świętogórskiej Ojcu Józefie Jurze. Ojciec Jura jest człowiekiem wielkiego czynu, wielkich zamierzeń, wielkich planów i wielkich inwestycji. Ponieważ jego rozliczne obowiązki zmuszały go do częstych wyjazdów, dlatego okres współpracy z nim był doskonałą szkołą zarządzania wspólnotą Świętogórską. Po owych 6 latach, czyli po skończeniu dwóch kadencji wicesuperioratu, podjąłem służbę przełożonego, czyli Superiora Kongregacji Gostyńskiej i pozostanę na tym urzędzie do 9 czerwca b.r. Wtedy właśnie odbędą się kolejne wybory zarządu i przełożonego Kongregacji, co jest zawsze szansą podsumowania dotychczasowej działalności Kongregacji, także podsumowania przez ludzi młodych i pełnych inwencji.


"R.P.": Czy istnieją jakieś formalne ograniczenia dotyczące czasu pełnienia funkcji przełożonego?

KS. SUPERIOR: Nie, Konstytucje filipińskie zakładają, iż dana wspólnota ma w pełni wolny wybór przełożonego, bez względu na ilość pełnionych przezeń kadencji. Tu należy zauważyć, iż w ustroju demokratycznym, a przecież taki ustrój ma Zgromadzenie Filipinów, mówienie o służebnym wymiarze przełożeństwa nie jest tylko pustą retoryką, ale dobrze oddaje warunki, w których się działa. Zarazem mogę powiedzieć, że mój okres 5 letniej posługi na przełożeństwie świętogórskim to nie tylko okres pracy, wysiłku i wielkich zadań, ale i okres radości związanych z pełnioną służbą.


"R.P.": A co uznaje Ksiądz Superior za swoją największą radość, za największe osiągnięcie w tych 5 latach swego przewodniczenia Gostyńskiej Kongregacji?

KS. SUPERIOR: To trudne pytanie, bo ja nigdy nie jestem zadowolony z tego co jest, z tego co robię i jak robię. Moi współbracia często próbują mnie delikatnie irytować mówiąc: "superiorze, widzi superior jakich ma dobrych współpracowników, jaką dobrą Kongregację". Tym niemniej wielką radość sprawia mi dobry klimat panujący w naszym gostyńskim domu. Jest to bardzo ważne, bo każde Oratorium powinno mieć charakter familijny, być wielką rodziną, w której każdy ma swoje miejsce. Dlatego też wielka odpowiedzialność spoczywa na każdym z nas, odpowiedzialność za rodzinną atmosferę panującą w domu.

Inną rzeczą, która budzi moją radość jest przeprowadzenie koniecznych prac konserwacyjnych i remontowych. Były to przedsięwzięcia wymagające wielkiego wkładu pracy i ogromnych nakładów finansowych. Chciałbym podkreślić, iż dokonaliśmy tego samodzielnie, bez jakiejkolwiek pomocy ze strony administracji państwowej, choć przecież wobec zabytku tej klasy co Bazylika Świętogórską takiej pomocy należałoby może oczekiwać. Tak więc wszystko to, czego dokonaliśmy, było wynikiem wielkiego zaangażowania i współpracy z różnymi ludźmi dobrej woli, z czego bardzo się cieszę. Wreszcie ostatnią moją radością jest to, iż nasza wspólnota filipińska jest potrzebna, że na niedzielnych mszach świętych Bazylika jest pełna, także i zimą, pomimo panującego w niej zimna. Pełniona przez naszą Kongregację posługa nie ogranicza się zresztą tylko do wspomagania duszpasterstwa parafialnego w Gostyniu i okolicy: przecież np. w okresie Wielkiego Postu zostaje na świętej Górze tylko kilku księży, podczas gdy większość zaangażowana jest w pracy rekolekcyjne misyjnej. Jest to potwierdzeniem faktu, iż Filipini nie tylko w swojej wspólnocie chwalą Pana Boga, ale i potrafią wspomagać współczesnego człowieka w jego trudnej niekiedy i krętej drodze ku Bogu.



Przeczytano 13172 razy

02, (1) 1997 - Wielkanoc



Copyright 2003-2024 © Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri i parafia pw. NMP Matki Kościoła w Poznaniu
stat4u
Kalendarz
Czytania
Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri - Poznań