Heute ist Donnerstag, 28 März 2024
Lesung (Wort Gottes)
Gazeta parafialna

Literatur

Wieść z Betlejem

Heinrich Böll

To nie były porządne drzwi: zbito je luźno z desek i tylko druciana pętelka zahaczona na gwoździu trzymała je przy słupie. Mężczyzna zatrzymał się i zaczekał chwilę: "To przecież wstyd", pomyślał, "żeby kobieta musiała tutaj rodzić dziecko". Zdjął ostrożnie drucianą pętelkę z gwoździa, otworzył drzwi i przeląkł się: zobaczył dziecko leżące na sianie, bardzo młodą matkę przykucniętą obok i śmiejącą się do dziecka... z tyłu przy ścianie stał ktoś, komu mężczyzna nie odważył się lepiej przyjrzeć: to mógł być jeden z tych, których pasterze wzięli za anioły. Ten tam opierał się o ścianę, miał na sobie szaromysi kitel i trzymał w obu dłoniach kwiaty: smukłe, żółtawe lilie. Mężczyzna poczuł powracający strach i pomyślał: "Może rzeczywiście prawdą są te piękne rzeczy, o których opowiadali w mieście pasterze".

Młoda kobieta zauważyła go teraz, popatrzyła na niego przyjaźnie i pytająco, a młody mężczyzna powiedział cicho: "Czy tu mieszka stolarz?"

Młoda kobieta potrząsnęła głową: "On nie jest stolarzem, jest cieślą".

"To nie szkodzi", powiedział mężczyzna, "mógłby naprawić drzwi, jeśli tylko ma narzędzia".

"Ma narzędzia", powiedziała Maria, "a i drzwi potrafi naprawić. Robił to także w Nazarecie".

A wiec rzeczywiście pochodzili z Nazaretu.

Ten z kwiatami w ręku spojrzał teraz na mężczyznę i powiedział: "Nie musisz się bać". Jego głos brzmiał tak pięknie, że mężczyzna znów się przeląkł, ale i coś zauważył: Szaromysi wyglądał bardzo przyjacielsko, ale i smutnie zarazem.

"On ma na myśli Józefa", powiedziała młoda kobieta, "Obudzę go. Czy ma naprawić drzwi?"

"Tak, w gospodzie pod "Rudym Mężem", trzeba tylko nieco zheblować przylgę i sprawdzić futrynę. Drzwi się zacinają. Zaczekam na dworze, jeśli zechcesz go przyprowadzić".

"Możesz spokojnie zaczekać tutaj", powiedziała młoda kobieta.

"Nie, lepiej zaczekam na dworze". Spojrzał przelotnie na Szaromysiego, który skinął mu z uśmiechem, wycofał się na zewnątrz i zamknął ostrożnie drzwi, zaciągając drucianą pętelkę na gwóźdź. Mężczyźni z kwiatami wydawali mu się zawsze nieco śmieszni, ale Szaromysi nie wyglądał na mężczyznę, nie wyglądał też na kobietę i wcale nie wydawał się śmieszny.

Gdy Józef wyszedł z narzędziami wziął go pod ramię i powiedział: "Choć, musimy iść w lewo". Poszli więc w lewo i wtedy dopiero znalazł mężczyzna odwagę powiedzieć to, co chciał już powiedzieć młodej kobiecie, ale się bał, bo stał tam przecież ten z kwiatami. "Pasterze", powiedział, "opowiadają o was piękne rzeczy w mieście". Ale Józef nie odpowiedział na to, tylko rzekł: "Mam nadzieję, że macie tam przynajmniej dłuto, w moim pękła rączka. Czy to wiele drzwi do naprawy?"

"Jedne", powiedział mężczyzna, "a dłuto mamy. To pilna sprawa z tymi drzwiami. Dostajemy kwaterunek". "Kwaterunek? Teraz? Przecież nie ma żadnych manewrów". "Nie, manewrów wprawdzie nie ma, ale do Betlejem przybywa cała kompania żołnierzy. A u nas" mówił z dumą, "ma mieszkać sam kapitan. Pasterze...", tu jednak przerwał i zatrzymał się, także i Józef się zatrzymał. Na rogu ulicy stał Szaromysi, trzymał na ramieniu snop kwiatów, białych lilii, i rozdawał je małym dzieciom, które akurat przebiegały: przybywało coraz więcej dzieci, i matki przychodziły z takimi, które jeszcze nie umiały chodzić, a mężczyzna, który prowadził Józefa bardzo się przestraszył, bo Szaromysi płakał: już sam głos i oczy przestraszyły go, ale jego łzy były jeszcze straszniejsze: dotykał dłonią usta i czoła dzieci, całował ich małe, brudne rączki i dawał każdemu jedną lilię.

"Szukałem cię", powiedział Józef do Szaromysiego, "gdy bowiem spałem przyśniło mi się..."

"Wiem", powiedział Szaromysi, "musimy natychmiast wyjechać".

Poczekał jeszcze chwilkę, aż przyszła doń całkiem mała, brudna dziewczynka.

"Czy nie mam więc naprawić drzwi dla tego kapitana?"

"Nie, musimy zaraz ruszać". Odwrócił się od dzieci, ujął Józefa za ramię, a Józef powiedział mężczyźnie, który go przyprowadził: "Przykro mi, ale jak sądzę nie będę mógł".

"O, daj spokój", powiedział mężczyzna. Patrzył za nimi, gdy szli z powrotem do stajni, a potem spojrzał na ulicę, po której śmiejąc się biegały dzieci ze swymi wielkimi białymi liliami. Wtedy usłyszał za sobą łoskot końskich kopyt, odwrócił się i ujrzał kompanię wjeżdżającą z wiejskiej drogi do miasta. "Znów zostanę wyzwany" pomyślał, "bo drzwi nie są naprawione".

Dzieci stały po obu stronach ulicy i machały żołnierzom kwiatami. Tak oto żołnierze wjeżdżali do Betlejem przez szpaler białych lilii, a mężczyzna, który przyprowadził Józefa, pomyślał: "Sądzę, że pasterze mieli rację we wszystkim, o czym opowiadali..."


/tłum. Przemysław Matusik/

9609 mal gelesen

21, (4) 2001 - Boże Narodzenie



Copyright 2003-2024 © Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri i parafia pw. NMP Matki Kościoła w Poznaniu
stat4u
Kalendarz
Czytania
Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri - Poznań