Dziś jest Czwartek, 28 marca 2024
Czytania
Gazeta parafialna

Rozmaitości

Przypadki Ojca Atanazego Gałązki

Jan Andrzej Kruchtowicz

Ojciec Gałązka i kazanie o modlitwie.

Kazanie było o tym, że trzeba się modlić. Trwało długo, nawet bardzo długo, lecz wszyscy słuchali, jak urzeczeni. Kaznodzieja, był bowiem przekonywujący i wymowny. Sypał jak z rękawa przykładami, modulował głos w odpowiednich momentach, używał zręcznych metafor. Doskonale panował nad słuchaczami, potrafił a to przejąć tragicznymi wypadkami, tak, że niektóre panie sięgały po chusteczki, a to spowodować niemal wybuch śmiechu, mitygowany jedynie świętością miejsca. Przy obiedzie na plebani nie szczędzono mu pochwał; nawet Pani Gospodyni podsunęła mu najlepsze kawałki pieczeni z kminkiem. Między drugim daniem a deserem rozwinęła się nawet krótka dyskusja na temat treści kazania. W jej trakcie Kaznodzieja stwierdził: - "W dzisiejszych spoganiałych czasach trzeba ludziom nieustanne powtarzać, że należy się modlić."

- "Tak, trzeba ludziom powtarzać, że należy się modlić..." - zgodził się o. Gałązka - "Ale czy wcześniej nie należałoby im powiedzieć jak?".


Ojciec Gałązka a życiowe powodzenie.

-"Proszę ojca, jak to jest właściwie z tą sprawiedliwością Boską, co?" - zapytał nagle przez zęby pan Bronisław Kwiczkiewicz. Pytał przez zęby, bo trzymał w kąciku ust na wpół wypalonego papierosa, z którym nic na razie nie mógł zrobić, gdyż dokręcał właśnie olbrzymim kluczem francuskim naprawiony kran.

- "A co Pan ma właściwie na myśli?" - ojciec Gałązka dziarsko zbierał szmatą wodę z zalanej podłogi.

-"Bo proszę ojca, ja tam nie jestem zawistny, mam co mam, nikomu niczego nie zazdroszczę. Ale, proszę ojca, czasami człowiek tak się zastanawia. Na przykład mój sąsiad. Był dawniej lektorem w komitecie wojewódzkim, jeździł po szkołach i propagował komunizm. Osobiście znam kilku ludzi, którzy mieli przez niego kłopoty. Jednego w stanie wojennym tak zaszczuł, że ten musiał wyjechać z Polski. A teraz z jednym takim dawniejszym ubekiem założyli firmę, wożą coś w kontenerach do Rosji i forsy mają jak lodu. Wybudował sobie nowy dom - co tam dom - pałac - w Antoninku, w domu dwa samochody, wakacje na Karaibach, dzieci na studiach w Ameryce, no żyć nie umierać. I do tego, niech sobie ojciec wyobrazi, jego stara zadzwoniła do audio-tele, odpowiedziała poprawnie na pytanie, czy piątek jest piątym, szóstym, czy siódmym dniem tygodnia i wygrała mercedesa!"

- "A właściwie na czym polega problem?" - ojciec Gałązka przerwał wycieranie.

- "No na tym, że takiemu... jak by tu powiedzieć, tak się powodzi. To by świadczyło, że Pan Bóg wcale za zło nie karze, a za dobro nie wynagradza!"

- "Więc panu się wydaje, że jak komuś się dobrze powodzi, to mu Pan Bóg błogosławi?"

- "No tak by to wychodziło"- sapnął pan Kwiczkiewicz odkładając klucz.

- "To rzeczywiście poważna sprawa. Po pierwsze, niech pan nie sądzi Pana Boga, panie Bronisławie, bo nikt z nas nie zna wyroków Boskich. Po drugie, jeśli pański sąsiad jest rzeczywiście złym człowiekiem, to jego dobrobyt może być świadectwem tego, że Pan Bóg się od niego odwrócił".

- "Jak to?" - zafrasował się pan Bronisław.

- "A tak to, że dobrobyt usypia. Takiemu trudniej się nawrócić, bo żyje w pysze płynącej z tego, że mu się wszystko udaje. Pan Bóg z nikogo oczywiście nie rezygnuje i na pewno daje mu ciągle szansę. On jednak jest ślepy ślepotą swego powodzenia i z takiej szansy coraz trudniej mu będzie skorzystać. Pan, jako sąsiad, musi się więc za niego modlić. To pański chrześcijański obowiązek, Panie Bronisławie!"


Ojciec Gałązka a konkurs chopinowski.

Rozmówca zwracał się do o. Gałązki per "drogi ojcze", ale ta uprzejma forma kryła w istocie ton niczym nie skrywanej wyższości. Gospodarze domu robili wszystko, by rozmowę sprowadzić na bardziej neutralne tory, on jednak ciągle zahaczał o. Gałązkę różnymi drobiażdżkami. Od uwag na temat pazerności kleru i utyskiwań nad słabą jakością prawną konkordatu (rozmówca był z wykształcenia geografem), przeszedł do poważniejszych kwestii.

- "Proszę ojca, powiem wprost, uważam, że Kościół istnieje tylko po to, zęby dobrze się żyło księżom. Całe to gadanie o Panu Bogu to tylko zasłona dymna. Bo jeśli - jak ojciec twierdzi - Bóg istnieje - to dlaczego ja nie słyszę Jego głosu?"

- "Może dlatego, że z religia jest jak z muzyką." - odparł o. Gałązka - "Są ludzie o wrażliwości muzycznej Mozarta, i tacy, którzy będą fałszować śpiewając "Wlazł kotek na płotek." Dla kogoś, dla kogo szczytem muzycznym jest gangsta - rap zachwyt nad mazurkami Chopina będzie jedynie wyrazem hipokryzji, a jurorzy w konkursie Chopinowskim oszustami zarabiającymi na ludzkiej naiwności."


Ojciec Gałązka i Judzkie indywiduum.

Pociąg był niemal pusty. Ojciec Gałązka wracał właśnie z wielkopostnych rekolekcji. Między wzniosłe obrazy odczytywanego brewiarzowego psalmu wkradały mu się niekiedy obrazy z ostatnich dni: z pełnego ludzi kościoła, ze spotkania z młodzieżą, z dramatycznych niekiedy spowiedzi... Do przedziału wszedł młody człowiek: starannie ostrzyżony, w ciemnym garniturze i drogim krawacie robił doskonałe wrażenie. Była to zresztą część jego profesji: był bowiem - jak się już wkrótce okazało - agentem ubezpieczeniowym i gdy tylko ojciec Atanazy zamknął brewiarz wysłuchać musiał niesłychanie sugestywnej przemowy o konieczności nowoczesnego ubezpieczenia się w trudnych czasach. Jakoś udało się przekonać pana agenta, iż jego współpasażer nie przyjmie jego jakże korzystnej oferty i wtedy okazało się, że jest on miłym i inteligentnym rozmówcą. Rozmowa zeszła wkrótce na sprawy ducha, młody człowiek nie podzielał bowiem teistycznych przekonań ojca Gałązki. Mówił wiele o indywidualności, o wolności, którą ogranicza religia, gęsto powoływał się na klasyków wolnej myśli. W pewnym momencie powiedział: "Wie ojciec, czytałem kiedyś listy św. Katarzyny Sieneńskiej. Ona tam pisze, że każdy ma się wyrzec siebie i upodobnić całkowicie do Chrystusa. To mnie zraziło. Bóg nie może żądać od człowieka by ten wyrzekł się swojej indywidualności. To, co indywidualne jest przecież najpiękniejsze, nawet jeśli to będzie czymś, co ojca Kościół nazywa grzechem. Adam był wielki zjadając jabłko wbrew zakazowi Boga. Ja chcę odnaleźć siebie, a nie upodobnić się do kogokolwiek".

- "Mój drogi" - westchnął o. Atanazy - "Jak rozpoznasz, że siebie odnalazłeś? Nie obawiasz się, że odcinając się od Chrystusa nie będziesz mógł poznać, czy to, co ujrzysz w lustrze to naprawdę ty, a nie szatan ubrany w maskę twej indywidualności?"


Ojciec Gałązka i J.S.Bach

(Wiesiowi, który patrzy na nas z góry)

O. Gałązka wpadł do państwa Kowalewskich oddać książkę, którą pożyczył od gospodarza domu. Było nieco senne popołudnie, więc z radością przyłączył się do kawy, którą właśnie podała na stół pani Kasia. Nagły huk, który dobiegł z pokoju na piętrze oznajmił im, że oto syn gospodarzy zrobił sobie przerwę w kuciu matematyki. Po szybkiej interwencji ojca muzyka ucichła, a po chwili zjawił się ze szklanką koli Bartosz Kowalewski, z lekka zbuntowany licealista. Rozmowa zeszła nieuchronnie na sprawy muzyczne. Bartosz zapytał uprzejmie o. Gałązkę, czego słucha, gdy chce się odprężyć.

- "Jana Sebastiana Bacha" - brzmiała odpowiedź.

- "No tak, właściwie mogłem się tego spodziewać" - mruknął Bartosz - "Cóż za nudy. Ja tam słucham heavy metalu".

- "I zakłócasz spokój całemu domowi" - wyraziła swą dezaprobatę pani Kowalewska.

- "Bo wy nic nie rozumiecie. Heavy metalu nie da się słuchać cicho!".

- "Wyższość Jana Sebastiana Bacha polega między innymi na tym, że da się go słuchać i głośno i cicho" - zauważył o. Gałązka.


Przeczytano 9572 razy

07, (2) 1998 - Boże Ciało



Copyright 2003-2024 © Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri i parafia pw. NMP Matki Kościoła w Poznaniu
stat4u
Kalendarz
Czytania
Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri - Poznań