Heute ist Sonntag, 10 November 2024
Lesung (Wort Gottes)
Gazeta parafialna

Unsere Meinung

Czy ksiądz potrzebny jest w demokracji?

Przemysław Matusik

W ostatnich latach często przewijało się przez antyklerykalną publicystykę stwierdzenie, iż oto polskie duchowieństwo (kler) jest nieprzygotowane do demokracji. Najczęściej tezę tę wysuwali ci z obywateli Najjaśniejszej Rzeczpospolitej, którzy całymi latami przygotowywali się zaciekle do demokracji pod przewodem takich szczerych miłośników politycznych swobód jak Jaruzelski Wojciech czy Gierek Edward. Co bardziej bezkompromisowi bojownicy o wolność i demokrację posuwali się nawet do stwierdzenia, iż samo istnienie Kościoła, instytucji z natury hierarchicznej, stanowić może potencjalne zagrożenie dla demokraci z natury przecież egalitarnej.

Tymczasem, Drogi i Szanowny Czytelniku, rzecz ma się dokładnie przeciwnie. Rola księdza w demokracji jest nie do zastąpienia, a to z powodu tego, iż demokrata nie może się obejść bez istnienia tkwiącego w ludziach zgoła niedemokratycznego zmysłu moralnego. Bez niego przecież łatwo można sobie wyobrazić sytuację, o której pisał Leszek Kołakowski, iż oto demokratyczne 55 % obywateli demokratycznie zadecyduje, iż należy zgładzić pozostałe 45%. I na nic się w tej sytuacji zdadzą zapewnienia, iż do natury demokracji należeć musi ochrona grup mniejszościowych i słabszych. Bez zapory stawianej przez zasady moralne nie da się zmusić silniejszego, by nie wykorzystał swej przewagi nad słabszym w dogodnym dla siebie momencie.

Na to mędrcy odpowiedzą, iż przecież aby być moralnym nie trzeba mieć jakiegokolwiek urzędu nad sobą, wystarczy sumienie. Są nawet i tacy, którzy wręcz uważają, iż urząd, dogmat, nakaz i prawo są w sprzeczności z prawdziwą moralnością. Brzmi to nieźle, choć mnie nie przekonuje. Pod koniec XX wieku trudno chyba wierzyć w dobroć ludzkiej natury, a tryumfujące w tym stuleciu zło jest najlepszym dowodem na nieograniczone możliwości deprawacji sumień. Zresztą każdy z nas z łatwością uruchamia mechanizmy zapominania tego co niewygodne, czy omijania trudniejszych wymagań. Wszyscy też wiemy, iż przy odrobinie elokwencji da się udowodnić wszystko, także i to, "...że król Herod dobroczyńcą był dla sierot", o czym pisał poeta.

A poza tym nikt nie jest sędzią we własnej sprawie.

Angażując się w cokolwiek zatracamy dystans, nie potrafimy właściwie ocenić naszej postawy, stąd konieczność stosowania zewnętrznych mechanizmów kontrolnych.

I właśnie dlatego potrzebujemy autorytetu, kogoś, kto patrząc z boku właściwiej od nas oceni istotę naszego działania, przypomni zapomniane w danej chwili zasady, zwróci uwagę na nieprzewidywane przez nas konsekwencje. Tego wymaga prosty realizm w ocenie ludzkiej natury. Kogo jednak możemy uznać za autorytet uprawniony nie tylko do oceniania naszego postępowania, ale i do napominania? Jak się wydaje z łatwością akceptujemy autorytety, do których sami zwracamy się o radę. Te autorytety działają niejako na naszych warunkach: to my wybieramy czas i miejsce, to my określamy problem, o jaki chodzi. Trudno nam jednak zaakceptować, gdy ktoś z zewnątrz napomina nas sam z siebie, na swoich niejako warunkach i gdy dotyczyć to może spraw, o których nie chcielibyśmy w ogóle rozmawiać. W przywilej ten wyposażeni są oczywiście rodzice wobec własnych dzieci. Prócz nich może jeszcze kilka wyjątkowych dla nas osób, których moralną nieskazitelność znamy i co do których mamy pewność, że ich napomnienia względem nas są całkowicie bezinteresowne; niewiele jest rzeczy bardziej obrzydliwych, jak autorytet wykorzystywany do manipulowania ludźmi.

Cóż jednak z życiem publicznym, którego domeną jest masowość i bezosobowość relacji międzyludzkich? Tu oczywiście władzę napominania mają ludzie o powszechnie uznanej świętości, tacy jak np. Matka Teresa z Kalkuty czy Jan Paweł II. Postaci o takim formacie mamy jednak jedynie kilka na całe pokolenia. Pozostaje więc problem autorytetów - nazwijmy to - bliższych, na bieżąco reagujących na pojawiające się problemy. Tu nie sposób nie zauważyć, iż każdy z nas zna wiele postaci występujących w roli "wielkich autorytetów moralnych" życia publicznego. Najczęściej są to tzw. "intelektualiści": uczeni, pisarze, artyści, co bardziej popularni dziennikarze. Korzystając z tego, iż są powszechnie znani, niektórzy z nich -występują publicznie sądząc i napominając. Wielką rolę w kształtowaniu takich właśnie autorytetów odgrywają media, szczególnie telewizja. Z tym jednak wiążą się istotne wątpliwości. Bo przecież jeśli ktoś nas napomina, to stawia się niejako ponad nami, sugeruje, iż jest jakoś od nas lepszy, że jego szczególna wrażliwość moralna wyrasta z jego moralnej czystości. W przypadku autorytetów telewizyjnych w tę krystaliczną czystość musimy wierzyć, bo mówiąc krótko tak nam oznajmiła sympatyczna pani spikerka. Te autorytety są jakoś niesprawdzalne, bo jak niby może przeciętny człowiek sprawdzić nieskazitelność pana profesora X. czy pana redaktora Y. Uznanie ich za autorytet zawsze będzie kwestią wiary. A z tym wiążą się ogromne możliwości manipulacji, "kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą", co dotyczy zarówno obrzucania błotem świętych, jak i wynoszenia pod niebiosa nikczemników. Zresztą wszyscy znamy owe do mniemane "autorytety moralne" życia publicznego we wczesnej fazie III Rzeczpospolitej, których późniejsze postępki zmuszały nas niekiedy do przecierania oczu ze zdumienia. Jak więc odróżnić cnotę prawdziwą, od udawanej? I cóż począć w sytuacji, gdy z jednej strony potrzebujemy ciągłego przypominania o najprostszych prawdach moralnych, a zarazem z drugie demokratyczna praktyka uczy nas sceptycyzmu wobec autorytetów?

Otóż rozwikłanie tego dylematu odnajdujemy właśnie w roli pełnionej przez duchownego. Przysługujące bowiem księdzu prawo do napominania wynika z przesłanek przeciwnych tym, które kreują świecki autorytet publiczny. Pozycja bowiem tego ostatniego budowana być musi na fundamencie jego osobistych zasług. Natomiast kapłańskie powołanie nie jest zasługą księdza, wynikiem jego cnót, lecz odpowiedzi na tajemnicze wezwanie Boga, wobec którego sam kapłan i my wierni, zachować musimy stosowną pokorę. Ksiądz napomina z kazalnicy nie dlatego, że jest lepszy ale dlatego, że został wybrany. Zresztą przywilej napominania nie jest mu dany darmo: płaci zań poświęceniem całego życia Bogu. Dlaczego on został do tego powołany, a ja do czego innego, pozostanie Bożą tajemnicą. Wobec tej tajemnicy obaj pozostajemy równi, tak jak równi pozostajemy wobec prawa: on kapłan i ja świecki, napominający i napominany. W społeczeństwie równych to księdzu przypadłe rola zinstytucjonalizowanego wyrzutu sumienia. Wartość tej roli jest nie do przecenienia. I tego powinniśmy bronić nie jako katolicy, ale przede wszystkim jako obywatele.


15771 mal gelesen

02, (1) 1997 - Wielkanoc



Kalendarz
Czytania
Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri - Poznań