Dziś jest Wtorek, 19 marca 2024
Czytania
Gazeta parafialna

Nasi podróżują

Karkonoska wędrówka

Ewelina Górzyńska

Tegoroczne wakacje zapowiadały się wręcz cudownie... W kilka dni po zakończeniu roku szkolnego czekał mnie wyjazd z Duszpasterstwem Świerczewskim. Głównym założeniem było sprzątanie szlaków i mieszkanie w warunkach wręcz spartańskich. To jednak nie zdołało mnie zniechęcić, pomysł mieszkania "na chatce" bez prądu, wody i innych udogodnień miał być oderwaniem od rzeczywistości i odpoczynkiem od codzienności, rodzajem nowego doświadczenia, a jednocześnie czasem modlitwy i zadumy. Wszystko zaplanowano i wydawałoby się, że nic się już nie zmieni. Nic nie zwiastowało problemów...

Noc była spokojna, chociaż na dworcu, jak zwykle o tak późnej porze, kręciły się dość podejrzane typki. Nasza grupa, czyli 17 osób, powoli zaczęła gromadzić się w miejscu zbiórki. Jeszcze tylko pożegnania z rodzinami i już jesteśmy w pociągu. Tu pojawił się pierwszy problem, a mianowicie brak miejsc, większość drogi więc spędziliśmy na korytarzu, dość wygodnym zresztą.


Dzień 1

...Przemoczeni i zmęczeni znaleźliśmy azyl na stryszku...

Po nocy spędzonej w pociągu raczej nie tryskaliśmy energią. Do tego Jelenia Góra przywitała nas deszczem, co prawda, przynajmniej na początku niezbyt obfitym. Pogoda nie sprzyjała, jak zadecydował nasz przewodnik (w tej roli oczywiście ks. Tomek) wędrówce planowanym szlakiem. Z pomocą przyszły busy, czyli środek komunikacji nieznany w Poznaniu, które podwiozły nas do Karpacza ok. godziny dziewiątej. Na miejsce dotarliśmy około południa, przemoczeni, i już nieco nadgryzieni przez muszki, określane później mianem "ludojadki". Szybko okazało się, że nie wszystko idzie tak jak powinno. Chatka nie była pusta... Zajmowali ja drwale. Przemoczeni i zmęczeni znaleźliśmy azyl na stryszku, który normalnie służy za sypialnię, wysuszyliśmy rzeczy i posililiśmy się nieco. Spędziliśmy tam noc. Właśnie na stryszku zapadła decyzja o tym, co robimy dalej, która dla mnie zabrzmiała jak wyrok - będziemy chodzić po schroniskach. Obóz, który miał być sprzątaniem szlaków i siedzeniem w jednym miejscu zamienił się w wędrówkę z plecakami..., która zawsze mnie odstraszała.


Dzień 2

Śniadanko, pakowanie, modlitwa i idziemy... do schroniska Odrodzenie. Ceny noclegów przy 60 zł które zapłaciliśmy za cały wyjazd zwaliły nas z nóg. Kilka przedstawicielek płci pięknej, która zdecydowanie dominowała, zostało wysłanych do pobliskiej jednostki wojskowej gdzie również oferowano noclegi, tylko dużo taniej. Rozmowa z jednym z tamtejszych żołnierzy zakończyła się po szczerej odpowiedzi na pytanie: Czy są z wami chłopcy?. Jednak przewodnik wykazał się umiejętnością targowania. Na 2 noce Odrodzenie stało się naszym domem.

Jeszcze tego samego dnia udaliśmy się na zakupy do Czech. Ks. Tomek rozdzielił pomiędzy potrzebujących swoje korony. Można było kupić "uniwersalne zabijacze smaków", czyli ketchup i musztardę w rożnych wydaniach, umożliwiające zjedzenie takich smakołyków jak pasztety i "szynki - padlinki", czyli konserwy turystyczne. W Czechach można było także zjeść porządny obiadek. Drogę z powrotem do schroniska znacznie sobie ułatwiliśmy, korzystając z kursującego autobusu.

Długie wieczory w schronisku upływały na grze w kości, bierki oraz oczywiście rozmowach.


Dzień 3

Cały czas w tym samym schronisku. Wyprawa do Śnieżnych Kotłów przebiegała bez zakłóceń. Pogoda dopisała. Ogólnie mecząca wyprawa, ale widoczki piękne. No i kolejne spotkanie z muszkami... Po powrocie modlitwa, i Msza Św. jak co dzień. Humory dopisują, ogólnie panuje wspaniała atmosfera.


Dzień 4

Wyprowadzanie się ze schroniska przebiega sprawnie. Mamy przed sobą perspektywę kilku (ok.5) godzin marszu z dobytkiem na plecach. Strome podejście, wiatr i całkiem szybki marsz - po trochę ponad 4 godzinach jesteśmy na miejscu. Zmęczeni odpoczywamy w schronisku na Szrenicy. Mówiąc szczerze miałam dość. Przy kolacji padł pomysł, aby następnego dnia rano (tak gdzieś o piątej) kilku ochotników zeszło do Szklarskiej Poręby na zakupy, mogliby sobie wtedy kupić gofry lub pizzę. Myśl o tak kalorycznym jedzeniu zdecydowanie zwiększyła liczbę ochotników. Padła kolejna idea, zakładająca taką wycieczkę jeszcze tego samego dnia. Zaraz Po Mszy św., czyli o 9 wieczorem wyruszyliśmy ze schroniska ostrym tempem... O 10 wieczorem mogliśmy zaspokoić swój apetyt na gofry lub/i pizzę. Przez nas niektórzy musieli zostać nieco dłużej w pracy... Zrobiliśmy zakupy i wróciliśmy do schroniska - o pierwszej w nocy. Przechodzenie o północy przez las, słuchanie o samobójcach, filmie "Blair Witch Project" to naprawdę niezapomniane przeżycia. Pewne problemy z dostaniem się do schroniska (drzwi zamknięte na klucz, nie obyło się bez budzenia tych z grupy, którzy zostali) i już można było nabierać sił potrzebnych na dzień następny.


Dzień 5

Ostatni dzień pobytu. Spacerek na stronę czeską, by móc podziwiać wodospady. Nie wszyscy wyrazili chęć brania w niej udziału, tak więc wyruszyliśmy w nieco okrojonym składzie. Jak zwykle widoki zapierające dech w piersiach wynagradzały trudy wędrówki. Po powrocie pakowanie dobytku i marsz do pociągu. Ostatnie spojrzenie na góry, śpiewy, rozmowy, gra w kości i już Poznań.

Wyprawa stała się wspomnieniem...Jednym z tych bardzo miłych, do których zawsze będę wracała. Nie chcę zapomnieć ludzi, którzy okazali się naprawdę cudowni, wspaniałej atmosfery towarzyszącej wędrówkom, wspólnych modlitw, które jednoczą, pięknym widokom, które pozostają na długo w pamięci i stanowią o uroku gór. Obóz, który zapowiadał się być spokojnym i dobrze zaplanowanym, okazał się pełen niespodzianek i przygód. Mimo iż normalnie słowa "obóz wędrowny" zniechęcają mnie do wzięcia udziału w przedsięwzięciu, tym razem naprawdę byłam z siebie dumna i zadowolona, iż sprawy przybrały właśnie taki obrót.


Przeczytano 11471 razy

22, (1) 2002 - Aniołowie Boży



Copyright 2003-2024 © Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri i parafia pw. NMP Matki Kościoła w Poznaniu
stat4u
Kalendarz
Czytania
Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri - Poznań