Dziś jest Czwartek, 28 marca 2024
Czytania
Gazeta parafialna

Nasi podróżują

Niezapomniany wyjazd

Alicja Krauze

W dniach 28 lipca - 10 sierpnia odbyły się rekolekcje w malowniczo położonej wiosce w Górach Stołowych, pod samym Szczelińcem Wielkim - w Karłowie. Stanowisko "kierownika" piastował ks. Tomek – opiekun duszpasterstwa młodzieży. Był to naprawdę niezwykły wyjazd i długo można by o nim opowiadać. Ale spróbuję choć w części opisać urok tego miejsca i pokazać, jak wiele wrażeń można doświadczyć łącząc piękno przyrody z poznawaniem i odkrywaniem Boga.

O 3.20 dnia (już) 28 lipca nasza grupa wsiadła na peronie Dworca Głównego do pociągu jadącego do Kudowy Zdroju. Po dość długiej podróży, na miejscu czekały na nas busiki, które zawiozły nas do samego Karłowa. Widząc pierwszy raz dom, w którym miałam spędzić najbliższe 2 tygodnie, miałam co najmniej mieszane uczucia. Wyglądał on na dość zaniedbany i od dawna niezamieszkany. Pomyliłam się jednak. Mieszkał tam pan Antoni, a przed naszym przyjazdem dom został doprowadzony do stanu użytku: specjalnie dla nas generalnie wyremontowano łazienkę - założono umywalki, toalety i prysznice. Umocowano też stropy i naprawiono werandę. Jednak i tak dom wymagał porządnego wysprzątania. Zabraliśmy się więc do pracy. Po niecałych trzech godzinach mogliśmy już zacząć się zadomawiać. Dziewczyny zajęły dwa pomieszczenia na pierwszym piętrze i strych, chłopacy ulokowali się w dwóch pokojach na dole. Wypakowaliśmy jedzenie, które wcześniej załadowano nam do plecaków, rozłożyliśmy nasze karimaty i ... wszystko zaczęło wyglądać o wiele lepiej. Wielkim atutem tego miejsca był przepiękny widok na Szczeliniec Wielki rozciągający się z podwórza. Bardzo łatwo można było się w nim zakochać... Zostaliśmy podzieleni na 5 grup, po ok. 5, 6 osób na czele z opiekunem - animatorem. Animatorami były Edyta i Halinka oraz trzej klerycy: Tomek, Mariusz i Błażej. Odbyło się pierwsze spotkanie w grupach, zaczęliśmy się nawzajem poznawać. Nadszedł też czas na pierwszą, powitalną mszę świętą. Odbyła się ona na stryszku, gdzie panował specyficzny, nastrojowy klimat. Naszym ołtarzem był trójnożny, okrągły stoliczek ze starym drewnianym krzyżem, na ścianie powiesiliśmy ikony, wszędzie poustawialiśmy świece. Z czasem nasza "kapliczka" wzbogaciła się o świeże polne kwiaty, świecznik zrobiony z korzenia drzewa i nowe obrazki. Każda msza była dla nas wyjątkowym przeżyciem: słuchaliśmy słów kierowanych specjalnie do nas, śpiewaliśmy nastrojowe piosenki przy akompaniamencie gitary. Później, gdy zrobiło się cieplej nasze codzienne Eucharystie przeniosły się na dwór, na pobliską skałkę. I tak weszliśmy w rytm rekolekcji. Nasz plan dnia był zwykle dość napięty. Pobudka, jutrznia, śniadanie, wyjście w góry, szkoła śpiewu prowadzona przez Basię, msza święta, spotkanie w grupie, nieszpory, kolacja, modlitwy lub ognisko...... Na nudę nie narzekaliśmy, to pewne. Często brakowało nam nawet czasu na wyjście do sklepu czy ugotowanie obiadu. No i jeszcze dyżury. Codziennie trzy grupy miały jakiś dyżur: liturgiczny, porządkowy lub gospodarczo-zakupowy. Pozostałe dwie miały dzień wolny. I tak na zmianę. Trudno stwierdzić, które z tych obowiązków wymagało najwięcej zaangażowania. Grupa liturgiczna prowadziła jutrznię i nieszpory oraz przygotowywała liturgię, czyli pierwsze czytanie, psalm, służenie do mszy. Grupa porządkowa, jak łatwo się domyślić, odpowiadała za porządek w domu, zmywała też talerze po śniadaniu i kolacji. Grupa, która akurat miała dyżur gospodarczo-zakupowy wstawała rano co najmniej pół godziny wcześniej niż pozostali i przygotowywała dla wszystkich śniadanie i wieczorem kolację. Należy dodać, że obiad każda grupa musiała ugotować sobie sama. A czasami brakowało na to czasu czy umiejętności... Bo sztuką było ugotowanie pysznego posiłku na starej kuchence na drewno, pilnując, żeby nic się nie przypaliło i aby nikt nie zajął nam przypadkiem miejsca przy tym, jakże ważnym, sprzęcie. Także czasem musieliśmy zadowolić się "chińszczyzną" czyli... zupkami w proszku lub kisielem. Jedliśmy także kilka przepysznych obiadów produkcji ks. Tomka – to dopiero były przysmaki! Ryż z sosem jabłkowo-cynamonowym, frytki, smażony ser...

Jednak także bardzo ciekawym punktem tych rekolekcji były codzienne wycieczki. A miejsc do zwiedzania i podziwiania w tych okolicach nie brakuje. Zwykle każda grupa chodziła osobno, chociaż czasami zdarzało się dwóm animatorom wybrać na konkretny dzień te samą trasę. Takie spotkania na szlaku bywały bardzo miłe... I w ten sposób przeciskaliśmy się przez Błędne Skały, wspinaliśmy się na, momentami strome, Białe Skałki, robiliśmy sobie spacerki (i przy okazji zakupy) do Czech i oczywiście zaliczyliśmy Szczeliniec. Pogoda prawie zawsze nam dopisywała, tylko w pierwsze dni momentami padało i nie było zbyt ciepło. Podczas jednego z takich dni wybraliśmy się na śliczny basen ze zjeżdżalnią do Kudowy Zdroju i przy okazji pospacerowaliśmy sobie po mieście, niektórzy "zaliczyli" Kaplicę Czaszek. Jednak szybko pogoda stała się wręcz cudowna i mogliśmy narzekać już tylko na upał. Toteż wraz z piękną pogodą zaczęły się wyjścia nad znajdujący się kilka kilometrów od Karłowa zalew. Można tam było nie tylko popływać, opalić swe blade ciała czy powrzucać się z pomostu, ale także w cieniu pobliskich brzózek przeprowadzić spotkanie. Bo należy podkreślić, że te codzienne rozmowy w grupach były ważniejszą częścią tych rekolekcji, których przecież tematem była RODZINA. I tak poruszyliśmy temat najważniejszych dla rodziny wartości, jej celów i miejsca, jakie zajmuje w życiu każdego człowieka, rozmawialiśmy o celibacie, o przeszkodach, na które możemy w życiu rodzinnym napotkać, zastanawialiśmy się nad przyszłością, nad samym sobą, nad swoim charakterem: wadami i zaletami, dyskutowaliśmy o swoich wzorcach i ideałach, poznawaliśmy różnice dzielące kobiety i mężczyzn. Ogółem: czegoś się nauczyliśmy. Spotkania te uzupełniły wykłady ks. Tomka (który jest też psychologiem) na temat kontaktów międzyludzkich i relacji między obiema płciami. Dzięki nim zwróciliśmy uwagę na rzeczy, które dotąd były nam obojętne czy pozornie oczywiste, np. omówione zostały poszczególne etapy nawiązywania znajomości i wychodzenia z nich, wiele dowiedzieliśmy się o wysyłanych sygnałach niewerbalnych, o "mowie ciała". Między drugim, a trzecim wykładem mogliśmy zapisać nurtujące nas pytania na kartkach i wrzucać je do skrzynki zawieszonej na drzwiach kuchennych, na które ks. Tomek udzielał potem odpowiedzi.

Punktem kulminacyjnym rekolekcji była środowa (6 sierpnia) pielgrzymka do bazyliki w Wambierzycach. Po uprzednim porządnym rachunku sumienia, do którego przygotowaliśmy się wspólnie w grupach, mogliśmy przystąpić do sakramentu spowiedzi świętej. Siedzieliśmy w kaplicy Matki Boskiej, wpatrywaliśmy się w figurkę Wambierzyckiej Królowej Rodzin, śpiewaliśmy melodyjne, pełne żalu za grzechy piosenki i coraz bardziej wczuwaliśmy się w klimat tego miejsca. Były łzy wzruszenia, uśmiechy pełne ulgi i radości. Chyba wszyscy czuliśmy, że te rekolekcje coś w nas zmieniły, czegoś nauczyły. Po spowiedzi odbyła się msza święta prowadzona przez ks. Tomka, podczas której z czystymi sercami przystąpiliśmy do Najświętszego Sakramentu. Po opuszczeniu bazyliki czułam się tak lekko i radośnie... To było wspaniałe uczucie. Po dokładniejszym zwiedzeniu kościoła i Kalwarii oraz wolnym czasie wróciliśmy do Karłowa busikami. Następnego dnia tymi samymi pojazdami pojechaliśmy do Nachodu - czeskiego przygranicznego miasta. Kto chciał mógł wejść na wzgórze i zwiedzić zamek, pozostali rozeszli się po deptaku. Tak wyglądała nasza już właściwie ostatnia dłuższa wycieczka. W piątek przeprowadzono podsumowujące całe rekolekcje spotkanie w grupach. Wysnuliśmy wiele istotnych wniosków dotyczących naszego pobytu w tym miejscu, doszliśmy do wniosku, że już wtedy mieliśmy świadomość, jak wiele nam dały nasze codzienne rozmowy. Wieczorem wyruszyliśmy na drogę krzyżową na Szczeliniec Wielki. Chłopacy nieśli wcześniej zrobiony drewniany krzyż, kolejne stacje przygotowały poszczególne grupy. To było naprawdę niezwykłe przeżycie: noc, delikatne światełko kilku zniczy, piękno Gór Stołowych i wśród tego wszystkiego nasz cichy śpiew: "Tak mnie skrusz, tak mnie złam, tak mnie wypal Panie, byś został tylko Ty, naprawdę Ty...". Ostatnia stacja miała miejsce na najwyższym tarasie widokowym, z którego rozpościerał się widok dosłownie zapierający dech w piersiach: migoczące światełka pobliskich miast, skałki osnute mrokiem wyglądały jeszcze potężniej niż w świetle dziennym, na niebie widać było jeszcze łunę dawno już schowanego słońca... Po powrocie odbyło się pożegnalne ognisko (wcześniej było ich jeszcze dwa). Oprócz kiełbasek ( pieczonych dopiero po północy, bo wcześniej był przecież piątek) były też przygotowane przez naszą gospodarczą, Marysię, słodkości. Jak zwykle były zabawy, śpiewy, kto chciał mógł dotrwać do rana i pójść obejrzeć wschód słońca z Fortu Karola, czyli przepięknego punktu widokowego. Wielu nie miało ochoty tej nocy kłaść się spać, toteż z wielką ochotą przystaliśmy na tę propozycję (i przy okazji trochę się tam zdrzemnęliśmy...). I tak nadszedł ranek, a z nim dzień naszego powrotu do domu. Pociąg z Kudowy do Poznania odjeżdżał dopiero wieczorem toteż mięliśmy sporo czasu na sprzątanie i ogólne przygotowanie się do wyjazdu. Ostatnia msza święta została tym razem odprawiona przy kapliczce znajdującej się na drodze prowadzącej do miejscowości Pasterka. Tym razem nasz "znak pokoju" był już właściwie pożegnaniem. Spakowaliśmy nasze manatki, gruntownie wysprzątaliśmy dom, do którego już bardzo zdążyliśmy się przyzwyczaić, pożegnaliśmy się z naszymi gospodarzami i o 20.00 odjechaliśmy busami do Kudowy. W pociągu już zaczęłam tęsknić. Wiedziałam, że nie tak łatwo będzie mi wrócić do normalnego porządku dnia. Ale wiedziałam, że to nie były moje ostanie rekolekcje w tej grupie i, być może, w tym miejscu. Na dworcu czekali na nas, chyba już trochę stęsknieni, rodzice. A my ze smutkiem pożegnaliśmy się, choć pocieszał nas fakt, że za trzy dni... znowu się spotkamy u ks. Tomka, który miał nam rozdać na płytach ponad 1000 zdjęć z tego niezapomnianego wyjazdu.

Jestem przekonana, że dla nas wszystkich ten wyjazd był nie tylko okazją do odpoczynku i pochodzenia sobie po górach, lecz był także czasem refleksji i zastanowienia się nad samym sobą. Wiele się nauczyliśmy i będziemy mogli wiedzę tę przenieść na codzienne życie. Zawiązaliśmy dużo nowych znajomości, poprawiliśmy kondycję naszych nóg (to pewne!) i przede wszystkim bliżej poznaliśmy Boga i zapragnęliśmy, aby towarzyszył nam przez cały nadchodzący (trochę zbyt szybko) nowy rok szkolny. Te rekolekcje na pewno pozostawiły nam wiele pięknych wspomnień i doświadczeń. I ochotę na kolejne takie wyjazdy...


Przeczytano 11667 razy

26, (3) 2003 - Jesień



Copyright 2003-2024 © Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri i parafia pw. NMP Matki Kościoła w Poznaniu
stat4u
Kalendarz
Czytania
Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri - Poznań